Pierwsza jazda zimówką

Niedziela, 27 grudnia 2009 · Komentarze(2)
Kategoria <50, górski, sam
Dzień po świętach, pogoda dopisała, uznałem że najwyższa pora pojechać przetestować zimówkę. Kilka mocniejszych przyśpieszeń, oprócz tłuczących się wysłużonych pedałów, wszystko gra. Nawet dwurzędowy napęd, w tym korba złożona z czterech korb, nie zawiódł. Przy tamie kupa ludzi, trafiłem na kąpiel morsów, która wzbudziła niemałe zainteresowanie. W lesie pełno ludzi. Całymi rodzinami nazjeżdżali się spalać świąteczne kalorie. Jakoś udało mi się przedrzeć w głębszy las. Tam już spokojniej. Wracając do roweru to, wyszła mi całkiem zwrotna maszyna. Chyba tylko mostek jest trochę za krótki i kierownica 560mm to też trochę za wąsko. Sztywny widelec też daje o sobie znać, ale sądziłem że będzie bardziej bić po łapach. W lesie o dziwo sucho, błoto tylko miejscami, a może bardziej wilgotna ziemia niż błoto. Zresztą temperatura w granicach 0* swoje zrobiła i miejscami nawet są zmrożone koleiny. Wszystko było jak należy dopóki nie dojechałem do odcinka gdzie ma powstać kolejny odcinek "śmieszki". Rozsypali kilkaset metrów piachu z gruzem co skutecznie uniemożliwia jazdę. Na początku stwierdziłem " a co twardy jestem, nie po takim gównie jeździłem". Kręcę, kręcę, kręcę, najmniejsze przełożenie, koleiny jak diabli po takim czymś jednak jeszcze nie jechałem. Po jakimś czasie podłoże zmieniło się w gliniastą maź lepiącą się do wszystkiego. Opony zebrały kilka kilo gliny skutecznie zaklejając hamulce, napęd i blokując koła w ramie. Dałem za wygraną, trafiłem na jakąś ścieżkę, która zaprowadziła mnie za kościół z Zemborzycach. Wziąłem patyka, trochę podłubałem żeby koła chociaż mogły się obracać. Dłubiąc tak podszedł do mnie jakiś bezpański husky, stanął koło mnie i przyglądał się chwilę co też takiego robię, potem popatrzył się na mnie z politowaniem, spuścił głowę i powoli odszedł. Udało mi się wreszcie ruszyć. Na początku napęd przeskakiwał, łańcuch cały zaklejony w błocie ślizgał się po zębatkach, nawet opłukanie wodą z bidonu nie pomogło. Przez dłuższy czas od opon odrywały się kawały błota wielkości kurzych jaj latając na kilka metrów w każdą stronę. Jeden taki niemalże strącił mi okulary i przesunął kask. Przynajmniej jak wróciłem na kostkę to spacerowicze z daleka już uciekali mi z drogi, robiąc przy okazji taką minę :-O Podjechałem na brzeg zalewu, rozbiłem trochę lodu i zamieszałem trochę rowerem w stawie, niewiele to dało, ale przynajmniej napęd już tak nie przeskakiwał. Wróciłem do domu i wrzuciłem od razu rower do piwnicy. Pewnie jak jutro zaschnie ta glina to korbą nie przekręcę.




Komentarze (2)

hahaha :D no rozbiłeś mnie :D korba ala sram xx wymiata - niech się uczą od ciebie ;D Poza tym sprzęcior górna przez duże Gie półka... w piwnicy ;)
Teraz się cieszę, że z brejdakiem nie zaryzykowaliśmy jazdy tym czymś tylko na samym początku zjechaliśmy między domami na szosę, bo widzę byłoby nieciekawie :P

kuczy 22:58 niedziela, 27 grudnia 2009

Na niezłe błotko natrafiłeś ;)

Maks 17:10 niedziela, 27 grudnia 2009
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa edyni

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]