Trasa: ścieżka zalew - las dąbrowa - Prawiedniki - Tuszów - Bychawa - Strzyżewice - Niedrzwcica Duża - Lublin Na rowerówce slalom pomiędzy ludźmi, psami i resztkami śniegu. W stronę Bychawy wmordewind, za nic nie mogłem się utrzymać w odpowiedniej strefie tętna. Brawura obudziła się z zimowego snu. Pomiędzy Bychawą, a Strzyżewicami samochód na drzewie, na Kraśnickiej zmasakrowany ścigacz.
Pierwsza jazda w tym roku kolarką. Wytrzymałość siłowa 4x11min. Trasa do Niedrzwicy Dużej i z powrotem. Pobocza suche, koleiny, ale dziur stosunkowo mało, za to trafił się urwany tłumik. Przejazd przez miasto to koszmar, miejscami dziury na jeden pas i zdradzieckie kałuże z ukrytymi kraterami. W Niedrzwicy chciałem zawrócić pod wiaduktem i zabrakło mi drogi... Kilka minut taszczenia roweru po mokrym śniegu i powrót do Lublina w mokrych butach. Ostatnio mokre stopy to standard...
Pętla przez Zemborzyce, Bychawki, Bychawę, Strzyżewice, Zemborzyce. Dziury, kałuże, kałuże, kałuże, kałuże i dziury. Pomiędzy Bychawą i Strzyżewicami trafił się nawet biały odcinek. W drodze powrotnej w Zemborzycach jakiś koleszka zrównał się ze mną samochodem i zaczął rozmawiać :D. Od razu się humor poprawił, nawet zapomniałem na chwilę o lodowatej wodzie w butach :)
Brakowało mi jazdy na powietrzu, oj brakowało. Kierunek zalew. Całkiem da się jechać ścieżką, jak by końmi nie jeździli to by było całkiem elegancko bo dziury straszne i telepie ale daje radę utrzymać prędkość w granicach 20km/h bez większej napinki. Na tamie ciągle stoi ciężki sprzęt budowlany i koparka jeździ w te i z powrotem, czasem coś postuka łyżką o śnieg. Podjazd na tamie śliski jak w Szczecinie. Niby śnieg, a ślisko jak po lodzie. Myślałem, że stoczę się do tyłu i urwę łyżkę koparce. Jednak jakoś się udało podjechać na młynku. W lesie ładna ścieżka wydeptana. Nareszcie puściutko, można sonie spokojnie jechać i nie uciekać w zaspy przed ludźmi i psami. Nikt nie łazi, a nawet na rowerze tylko 3 osoby widziałem i to na ścieżce bo w lesie nikogo. Po południowej stronie zalewu odśnieżony niewielki kawałek lodu i zrobione prowizoryczne boisko do hokeja, bramki z kijów wbitych lód. Nie mogłem sobie odmówić jazdy po lodzie. Podriftowałem trochę jak pajace na parkingu pod tesco, aż w końcu musiało się to skończyć glebą. Jakoś mega fartownie bo nawet się nie potłukłem. Powrót lasem i kierunek na Stary Gaj. No i tu się zaczęło. Najpierw droga ładnie odśnieżona, może nie tyle co odśnieżona co przejezdna. Śnieg ubity, całkiem przyjemnie. Było dobrze do ostatniego zabudowania. Tam nagle metrowa ściana śniegu i do lasu pchanie i niesienie roweru na plecach. Jak już jakoś udało się doczołgać do lasu to stwierdziłem, że jeszcze przez las bym przejechał. I zamiast jechać ładną drogą brzegiem lasu to znowu wpakowałem się w zaspy i pchałem rower. Przynajmniej znacznie krócej niż po polach bo udało się jakoś dotrzeć do ubitej ścieżki którą dało się jakoś w miarę jechać. Dojechałem do torów, po czym nawrót skrajem lasu do Janowskiej i powrót rowerówką do domu. Na klatce w bloku jeszcze krótka konwersacja z panią sprzątającą "ale się pan zsapał".