Po powrocie z Bieszczad zachciało mi się pojechać w teren. Takie miałem powera, że wiedziałem że jest coś za pięknie. I goniłem przez las aż do momentu gdy zdradziecki patyk zaczepił o gacie robiąc w nich pokaźną dziurę i odsłaniając prawie cały półdupek. Powrót do domu wyglądał tak, że naciągnąłem koszulkę na dziurę, a materiał spodenek naciągnąłem pod koszulkę i kręciłem do domu trzymając się ręką a żeby bladość mojej nieopalonej dupy nie oślepiła kierowców i nie stała się przyczyną kolizji drogowej... Wieczorem ojciec mi zaszył dziurę i będę jeździć z pokaźnym szwem :P
Pętla przez Lipniak, Kozubszczyznę, Motycz. Nie mogłem dociągnąć żadnego podjazdu do końca. Wiało dosyć mocno i trochę zmęczony jeszcze byłem po wieczornym basenie. Jeszcze napęd przeskakiwał po rzeźbie wolnobiegu i z pięciu biegów zostało trzy. Po powrocie zębatka przeszła kolejne struganie i już powinno być dobrze. Pulsometr znów dobrze działa...
Trafił się dzień wolny od pracy. Miał być poranny wyjazd do Kazimierza, wyszła dolina Ciemięgi. Bartek zadzwonił z rana, że ma katar i nie jedzie to postanowiłem sam coś pokręcić turystycznie. Odkąd rozwaliłem sobie rękę nad Ciemięgą jesienią to jeszcze tam nie jeździłem. Po wyjeździe z domu okazało się, że pulsometr znowu wariuje, tętno 190-215.. W Marysinie zaczął dobrze działać i już tak było do końca. Wąwóz przed zjazdem do Pliszczyna został wyasfaltowany :( . W Pliszczynie zaczęło padać na szczęście po chwili przestało. No i trafiłem na dalszą część szlaku dzięki czemu przybyło trochę kilometrów terenem i wycieczka stała się jeszcze bardziej urozmaicona :)