Po tygodniu chorowania w końcu ruszone. Cały dzień się obijałem i ruszyłem pod wieczór uciekając przed chmurami. Na ścieżce fanki krzyczały "poka dupe". Na koniec pod samym domem złapał mnie deszcz. Pod klatką chciałem zejść z roweru w przełajowym stylu, poślizgnąłem się na mokrej smole i wyrżnąłem stylowego klina...
Start! Na początku pompa, niezła podjazd ~40km/h. Zaraz na wjeździe do lasu kolejka, jakiś koleś przełazi pod taśmą przez co skraca kawał drogi ale dostaje słuszny opi**dol. Ktoś dostał karę za skracanie, pewnie on. Przebijam się coraz bardziej do przodu przez tłum, aż do piaszczystego podjazdu. Tam spada mi łańcuch na zewnątrz korby i sporo tracę. A wiedzcie, żem wysoko gonił! Założyłem, trzeba, gonić, nie biadolić. Prawie cały wyścig jechałem z Jupikiem. Dogoniłem go wyprzedziłem, aż na którymś okrążeniu wybrałem złą drogę przez 4cross i pompując muldy trafiłem na hopę... Dobiłem jajami w siodło, robiąc piękny niedolot, wypięła mi się przy tym prawa noga wbijając się łydką w korbę. Jak się potem okazało skrzywiłem przez to koło, ale co na rowerze udało mi się utrzymać :D Trochę mnie skręciło z bólu i straciłem sporo czasu i znowu musiałem gonić Jupika. Na mecie zagapiłem atak gościa z UM z Łodzi, zajmując 63 m-sce open. A UMCS drugie miejsce w kategorii uniwersytetów!