Po wczorajszym strzale na trasie w Puławach do Tarnowa pojechałem z myślą, że nawet mogę i być ostatni. Chciałem tylko zobaczyć charakterystykę wyścigu i przekonać się czy warto przyjechać. Wystartowałem bez objazdu trasy, całkowicie na pałę. Jakoś specjalnie nie cisnąłem, starałem się trzymać w miarę równe tempo. Parę osób z kategorii zostało z tyłu. Warto wspomnieć, że w Tarnowie każda kategoria puszczana jest oddzielnie, 1,5minuty przed nami pojechała Elita, 2,5 minuty po orlikach juniorzy. Jechałem tak w miarę żwawo, gdy na zjeździe łańcuch jakimś cudem wypadł poza korbę i zakleszczył się na tyle, że męczyłem się dobre 2-3 minuty żeby go wyszarpać, dogonili mnie ludzie z mojej kategorii i juniorzy. Za jakiś czas dojechał do mnie Kamil, który już pod sam koniec wyraźnie odpuścił żeby nie narobić mi wstydu :P Dojechałem 10/15, a objechał mnie nawet jakiś trzep w zwykłych ciuchach i trampkach... Trasa za to bardzo ciekawa, sztywne podjazdy, niektóre to nawet podejścia. Technicznie niezbyt trudna. Ogólnie spoko impreza, startują ładne dziewczyny i wylosowałem niezbędnik narzędziowy :D
Start jak zwykle znienacka, udało się ustawić na dobrej pozycji, jednak po drugim kółku spłynąłem jak najgorszy trzep. Tętno po 140-150, bardzo wyścigowe :P Ale tak to jest jak się do 2:30 wycina numery startowe...
Wniosek z wyścigu jest prosty "nie dla kolarza słońce i plaża". Spuchłem po całości, a do tego na samym początku wyrżnąłem dupą w jeżyny i podarłem galoty.
No i doszło do startu w maratonie na dystansie giga :) Ustaliliśmy z Pawłem, że jedziemy we dwóch. Wleźliśmy do trzeciego sektora, bo nie uwzględnili nas na liście sektorowej, a jakoś cała reszta z Wierchomli była :P Miało być spokojnie, ale Paweł postanowił dogonić pierwszy sektor, no więc chcąc nie chcąc siadłem mu na koło i naginałem. Na pierwszym podjeździe w terenie Paweł zaczął mi uciekać, ja mu mówiłem żeby jechał swoje, ale czekał na mnie. Wiedziałem, że kawał drogi przed nami i nie chciałem za mocno zacząć. Na jednym z pierwszych zjazdów moją korbę zaatakował ukryty pniaczek przez co wyrzuciło mnie z roweru w krzaki, a kierownica postanowiła zrobić dziarę na pół uda. Pozbierałem się w miarę szybko i można było jechać dalej. Do podjazdu na Chryszczatą jechało mi się raczej kiepsko. Dopiero po bufecie przed wjazdem na single coś się ruszyło i noga zaczęła podawać. Udało się dogonić Grześka, który wcześniej zjechał z bufetu. Na zjeździe z Chryszczatej jakiś klient wyrżnął klina i zablokował ścieżkę. W momencie gdy go mijałem Grzesiek mnie przyblokował i zepchnął w krzaki :p Zanim się wgramoliłem z powrotem na ścieżkę to już uciekł nam na tyle, że nie udało się go dogonić. Po wyjeździe z lasu rozjazd giga/mega i chyba bardziej stromy podjazd po łączce niż w Przesiece :P Tym razem zaczęło odcinać Pawła i ja musiał na niego czekać i wieźć go na kole :P Na górze zaczął się za to piękny singiel po połoninie z przepiękną panoramą na Bieszczady. Zjechaliśmy z powrotem na asfalt i pojawili się zawodnicy z mega, najpierw panika że zgubiliśmy trasę, ale okazało się, że wszystko jest jak powinno być i zaraz pojawił się kolejny rozjazd. Na koniec kilka kilometrów asfaltu i trochę kartofliska. Zajęliśmy 20 i 21 miejsca open i 10 i 11 w kategorii, jak mój pierwszy start w giga całkiem przyzwoicie :)
Zachciało sie maratonu. Dzień wcześniej cały dzień roboty a budowie i ogólnie mało jazdy ostatnimi czasy. Nie poszło tak źle. Odcięło mnie ze 20km przed metą i ujechałem 6 miejsce w kategorii :) Trasa raczej przeciętna... Ale udało się wylosować w tomboli rękawiczki speca... szkoda, że damskie, a może nie szkoda bo przynajmniej sprzedam i nie będzie żalu zatrzymać ;)
Najbardziej elitarny wyścig w regionie, z najlepszą atmosferą i najznakomitszymi zawodnikami ;) Przed startem kącik szydery żeby wzbudzić gniew i agresję we wszystkich zawodnikach aby puławski las jak co miesiąc nasiąkł krwią i potem najdzielniejszych kolarzy. Start jak zwykle znienacka. Przyblokował mnie Lesio i znalazłem się jakoś z tyłu. Ale poczułem, że jest coś pod nogą więc zacząłem rozkręcać. Stopniowo przebijałem się do przodu, tak że w pewnym momencie jechałem 3 open. W momencie gdy Batman złapał kapcia i zszedł z trasy, wiedziałem że jadę po drugie w życiu zwycięstwo. Jednak po chwili dogonił mnie Kamil z glinianej. O temu to się nie dam. Dziad nie chciał odpuścić i cały wyścig się ze mną ciął. Jak mnie dogonił to siadłem mu na koło i odpoczywałem. Zaatakowałem na dwa okrążenia przed metą, jednak odpuściłem trochę pod sam koniec myśląc że już uciekłem mu wystarczająco. Ten jednak był za mną i przeciął przez trawnik objeżdżając mnie o długość wentyla. No nic, drugie miejsce też dobre, a ściganie zacne ;) No i jak na treningi i styl życia ostatnim czasem to też git.