Wyprawa nad Zemborzycki Zalew

Piątek, 10 grudnia 2010 · Komentarze(1)
Po długich staraniach, załatwianiu wiz, pozwoleń, kompletowaniu sprzętu, szukaniu sponsorów i opłaceniu lokalnej milicji w końcu się udało. Wyprawa nad owiany sławą Zemborzycki Zalew, gdzieś w odległej Syberii, ziściła się.
Początek był trudny. Wąską dróżką wiodącą przez nieprzebrane połacie Syberii, powoli toczyliśmy się ku celu podróży. W około tylko śnieg, a pod kołami zdradliwy lód, zniekształcony kopytami lam i jaków. Cywilizacja została gdzieś hen za nami. Co jakiś czas mijaliśmy tylko samotnych pasterzy ze swoimi wyrosłymi owczarkami, którzy pewnie przed chwilą wypędzili gdzieś w tundrę stada reniferów. Nie wspomniałem jeszcze o uczestnikach wyprawy. Była nas piątka. Wytrawny polarnik Kamil, któremu sople rosną zamiast brody. Paweł, prawdopodobnie potomek Łemków i rumuńskich górali, który łapie się za bary z syberyjskimi niedźwiedziami. Bartek, który całą wyprawę przemierzył bez butów ale w skarpetach spd. Mieliśmy ponadto przewodnika i mistrza survivalu, który miał nas godnie pochować w śniegach Zemborzyc w przypadku niepowodzenia wyprawy. Ja wyruszyłem na wyprawę w celu zgromadzenia cennych okazów zemborzyckich szyszek i żołędzi.
Przemierzając dukt zemborzycki, po jakimś czasie naszym oczom ukazał się niezwykle okazały obiekt. Wielka, szara tama spiętrzająca wodę niczym wodospad Niagara. Z początku sądziliśmy, że zbudowały go owiane legendą bystrzyckie bobry, jednak okazało się, że była to sprawka bychawskich wikingów, którzy jak głoszą niektóre źródła, zamieszkiwali te tereny już w III w n.e. Po wejściu na tamę naszym oczom ukazał się cel naszej wyprawy, odwiecznie pokryty lodem, Zalew Zemborzycki. Nie bacząc na czyhające niebezpieczeństwa postanowiliśmy okrążyć zbiornik. Wjechaliśmy w owianą sławą, nieprzebytą Puszczę Dąbrowską. Pod kołami strzelały ostre niczym ruskie brzytwy igiełki lodu, mogące w każdej chwili wbić się w tętnice któregoś z nas i pozbawić życia. Głębokie zaspy utrudniały skutecznie nam jazdę. Nie raz gubiliśmy obrany szlak i musieliśmy zawracać. Jednak udało się. Dotarliśmy do duktu biegnącego wzdłuż wioski Zemborzyczan. Dukt, dość nowy, lecz przykryty zdradliwym lodem. Pozwolił nam jednak nadrobić cenny czas jaki straciliśmy w puszczy. Osiągaliśmy na nim całkiem pokaźne prędkości, co w pewnym momencie skończyło się dość groźnie. Jadąc z ogromną prędkością, boczny wiatr sprawił, że Bartek stracił równowagę i wpadł w poślizg. Chciał jeszcze odbić się nogą od podłoża by złapać równowagę, lecz jego skarpeta tylko musnęła powierzchnię, a Bartek runął zahaczając przy okazji o mój bicykl, przez co podzieliłem jego los. Zawrotną prędkość sprawiła, że sunęliśmy po lodzie niczym bobsleiści. Całe szczęście, że my i bicykle przeżyliśmy to bez większych strat. Lodowe podłoże duktu zemborzyckiego, jeszcze niejednokrotnie dało nam się we znaki.
U schyłku naszej drogi trafiliśmy na tajemnicze konstrukcje. Wyglądały niczym falowane kamienie, przykryte z wierzchu kopułą. Nasz przewodnik wyjaśnił nam, że zgodnie z tradycją Zemborzyczanie spładzają na nich potomstwo by rosło zdrowe i silne.
Opuściliśmy zemborzycki dukt. Drogę powrotną postanowiliśmy odbyć szlakiem janowskim. I już bez większych przygód, mijani przez sznury starych urali i kamazów wróciliśmy do ojczyzny.

Komentarze (1)

hahaha padłem czytając to! :D:D:D

kuczy 16:50 wtorek, 14 grudnia 2010
Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa dzikt

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]