ŚLR Daleszyce

Niedziela, 17 kwietnia 2011 · Komentarze(2)
Kategoria >50, wyścig
Pierwszy maraton w tym roku. Wyjechaliśmy z Lublina jakoś po 6, co kosztowało mnie 4 godziny snu, aby być na miejscu wcześniej i nie stać w kolejce w biurze zawodów. Jak dotarliśmy na miejsce do cały bazar związany z zawodami dopiero się rozstawiał. W kolejce do zapisów było może z 10 osób, szło szybko. Gdy dotarliśmy do zapisywaczy, padł system... Postaliśmy z 20 minut w martwym punkcie, a kolejka za nami rosła i rosła. Zjedliśmy wyścigowy ryż, potem rozgrzewka, a kolejka już kilka razy zawracała, wiadome było że start się opóźni. Żarcie i grzanie poszło na marne. Najpierw start przesunął się o pół godziny, ostatecznie o 1:45h! Z ostatniej rozgrzewki wróciliśmy jak wystartował dystans master, a fan już stał w sektorze. Wepchnęliśmy się przez barierkę co bliżej środka, słuchając narzekań tłumu. Start. Najpierw powoli za samochodem, co by się na wsi pokazać. Udało się przepchnąć do na czub, a tu niespodzianka - Lucek, który stał na samym końcu sektora na starcie :| Zdążył opanować sztukę teleportacji przed Japońcami. W końcu zjechał wóz techniczny i poszła pompa! Pierwsze kilometry w ścisłej czołówce, zaraz za Anką Szafraniec. Kilka podjazdów i zjazdów i stawka zaczyna się rozciągać. Techniczny zjazd po kamieniach. Kamil siedzi przy trasie, zdjęte koła, leci pompka. No to teraz na farta, jeszcze gumy nie miałem na zawodach, pewnie się nie przyda. Po wyjeździe na bruk ścisła czołówka już zniknęła, za mną też nikogo nie ma. W końcu dogania mnie jakaś grupa i łapie się na koło. Idzie dobre tempo, wyprzedamy ludzi z mastera. Na brukowanym podjeździe grupa się przerzedza, potem zjazd, chyba 2,5 atmosfery było słusznym wyborem, tłumi jak na fullu. Ale zaraz... mój full stracił braina i zaczyna pompować! Jebudu! Kapeć... Mam dętkę ale nadmuchać ustami jakoś nie idzie... Mija kilka minut, nikogo nie ma. Za chwilę przelatuje szybka grupa z ucieszonym Grześkiem J. Potem maruderzy z mastera, czekam na swoich. Łapie pompę od Grześka, jak tu ustawić na prestę... Ni cholery, wykrzywiłem zawór. Biorę dmuchawkę od Lucka. To samo... W końcu dojechał Kamil z całym wachlarzem pompek, no nareszcie. Nadymałem kichę i zaczęła się wielka pogoń. Jeszcze po pomiarze czasu chwila przerwy na dopompowanie, w pamięci ciągle miałem te kamienie na których "ugryzł mnie wąż". Na ostatnich kilometrach Lucek siedzi w lesie i płacze nad połamanym XTR-em, za chwilę Darek z Kraśnika jak zwykle narzeka. Wyjazd z lasu, zostało 4km do mety, przede mną jedzie grupa, udaje mi się ich dojść 1km przed metą, nawet nikt nie siadł na koło jak ich wyprzedzałem. Koniec. Jemy i robimy rozjazd. Po powrocie okazuje się, że Bartek jeszcze nie dojechał. Po jakimś czasie decydujemy się pojechać trochę trasę od końca i ewentualnie go odholować. Jako, że nie było Bartka to holowaliśmy jakąś dziewczynę co złamała hak przerzutki. Bartek pojawił się na mecie po ponad godzinie, zgubił trasę i pojechał na master, a potem też coś kombinował. Zostało tylko czekać na wyniki i do domu. Kolejne opóźnienia, do tego ciągłe błędy, okazało się że padł też system pomiaru czasu.... Do Lublina wracamy już późnym wieczorem, wyczerpani i pełni niedosytu. Świetna trasa, jednak masę wpadek organizatora i do tego usterki, ale i tak warto było. Jak nie wyjdzie z Przesieką to szykuje się rewanż w Sandomierzu :)

Komentarze (2)

Pewnie wrzucą hurtem razem z Sandomierzem, o ile tam nic nie padnie...

anodamian 19:22 poniedziałek, 25 kwietnia 2011

No, a najlepsze, że dalej nie ma wyników! ;-)

zwirek 19:04 poniedziałek, 25 kwietnia 2011
Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa iataz

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]