Przez ostatnie dni była istna fala upałów, a akurat na zawody pogoda musiała się zwalić. Całą noc padało i niemalże do chwili startu. Założyłem pierwszy raz od bardzo dawna medusy. Przed startem zrobiona szóstka i kawa. Potem okazało się, że zostało 15 minut do startu, więc szybka rozgrzewka, zdecydowanie za krótka jak na taką pogodę. Na starcie wyczytali mnie na drugiej linii, dzięki czemu jak ruszyliśmy to jechałem chyba na 5 pozycji i udało mi się utrzymać to miejsce do połowy pierwszego okrążenia, potem zrobiłem głupi błąd na podjeździe sugerując się jakimś typem co pchał rower pod górkę, więc zeskoczyłem i zacząłem też prowadzić chociaż dało się spokojnie jechać. Po zjeździe było już coraz gorzej. Pod nogą nic, a w głowie jakieś dziwne myśli. Już myślałem, że zejdę z trasy, ale szkoda mi było jechać taki kawał drogi na wyścig żeby rezygnować. Na zjazdach jechało mi się zaskakująco dobrze, akurat na nich uciekałem, zasługa opon i obczajania co gorszych momentów poprzedniego dnia. Na 3 okrążeniu noga odmuliła się, ale było to już po dublu Jeziora, więc i tak mnie zdjeli :P Ostatecznie zająłem 7 miejsce na 19 z U-23. Przez chwilę wydawało się, że jako umcs mamy trzecie miejsce, ale był błąd w wynikach i pucharek do zwrotu :P
Trasa nie była całkiem oznaczona więc katowaliśmy jeden zjazd, potem jeszcze trochę pokręciliśmy się w koło ośrodka. Odkryłem, że jak się zbiera na burzę i walą pioruny to polar zaczyna wariować.
Z Jakubem do gaju pokazać trasę zeszłorocznych AMWL i pokazać ewentualne możliwości zmian. Niestety narobienie agrafek po najlepszej części lasu prawdopodobnie nie wchodzi w grę ze względu na rezerwat przyrody.
Z Kamilem i Hubertem pojechaliśmy odebrać Pawła ze wsi. Dokręciliśmy przez Wysokie i Zakrzówek, a Paweł jak dziki robił koło po dwóch dniach wiejskiego żarcia.
Mieliśmy pojechać nad zlew z dzieciakami z domu dziecka, ale że nie przyjechali na plac to zrobiliśmy sobie wycieczkę szlakiem rowerowym do Nałęczowa. W wycieczce brali udział: Paweł, Kamil duże koło i Hubert. Wszyscy dzielnie się spisali i dojechali do Nałęczowa. Tam po dużym włoskim z polewą lub bez, a potem na tani napój do miłej pani w sklepiku na górce. Paweł utargował rabat na napoje, a pani chciała nas zaprosić do siebie na ogródek. Wybraliśmy jednak oglądanie dupeczek w parku i zrobiliśmy chyba godzinną przerwę. Z powrotem mieliśmy zahaczyć o trasę langa, ale jak wjechaliśmy w jakieś miejsce libacji to już nie wiedzieliśmy jak dalej jechać i przedarliśmy przez czyjeś pole. Powrót miał być szlakiem pieszym, niestety Paweł zapierdalał jak głupi i nie sposób było dostrzec oznaczeń szlaku za krzakami. Na koniec małe krzuny enduro po radawieckim lesie i jazda "zasranym szlakiem". Wszystkim udało się wrócić z wyprawy, niektórzy ostatkiem sił, ale dotarli.