Trening siłowy z Kamilem i Pawłem. Pod koniec Paweł dał popisowy strzał, Kamil z nim został, a ja pojechałem prawie, że prosto na uczelnię. Jeszcze jakie zdziwienie kiedy na ścieżce Wojtka spotkałem :D
Treningu w siedmiu. Ciapa straszna, raz śnieżyca, a raz słońce. Przejechaliśmy 40km po ścieżce w te i z powrotem, a potem z Kamilem i Tomkiem na Warszawską robić siłę.
Z młodym Kamilem, Pawłem i Kazą pojechaliśmy na Bychawki i Strzyżewice. W Osmolicach Kaza stwierdził, że wraca do domu i w okrojonym składzie pocisnęliśmy w dalszą drogę walczyć z wiatrem. Na postoju w sklepie dojechali do nas Soyer z Bartkiem. Pojechali z nami jedną zmianę i zostali jechać swoje. W Prawiednikach odłączył się młody, a my odbiliśmy jeszcze na Krężnicę. Tam postój na wymianę argumentów z gościem co ma pierwszeństwo bo wyjeżdża z kościoła. Na koniec jeszcze przejazd przez las nad zlewem, minął nas kulig terrorystów. Powrót Janowską.
Tradycyjnie zalew, potem na chwilę górki czechowskie. Ekipa tradycyjnie co raz to się zmieniała. Główną atrakcją treningu był Kamil i rozcięta opona, no i oczywiście Paweł który dojechał w trakcie bo znowu łańcuch zerwał :D
Dawno już na rowerze nie siedziałem, przyjemnie znowu pokręcić :) Dziś wyjątkowo z pod stacji, chyba w 15 osób ruszyliśmy. Kawałek za Lublinem Paweł zgubił łańcuch i trochę ekipa się przerzedziła, ktoś tam wrócił, a majdanom nie chciało się czekać :P Ładne słońce, wiatr tylko trochę za mocny. Błotniki przymocowane na zipy i powertape zdały egzamin elegancko, tylko od czasu do czasu grały techno :D
Wycieczka po wąwozach pomiędzy Puławami, a Kazimierzem nie może być słaba i tak też było tym razem. Już na dworcu okazało się, że Paweł zaspał na pociąg ale wziął się w garść i dojechał następnym. I sprawdziło się przysłowie z rannym wstawaniem, my zapłaciliśmy 2,94zł, a Paweł w TLK 10zł za sam rower :P Pierwszy postój już w Puławach na śniadanie. No i w teren. Idealna pogoda, słońce smaży, zero błota. Za to masę ludzi na szlaku, co do tej pory jeszcze mi się nie zdarzyło w okolicach Parchatki tyle ludzi mijać, nawet grupa dziadków z nordic walking była. Pod nogą słabo, było lamerskie pchanie roweru pod co większe górki, no chyba że ludzie patrzyli :D W Kazimierzu oczywiście dokręcanie po bruku i uciekający ludzie. Na rynku nieoczekiwane spotkanie z Lukasem i wielkie poszukiwanie piwka Kazimierskiego. Potem przejazd na skarpę w Dobrem. Tam też masa ludzi, pieszo i na rowerach. Na skarpie przerwa na Kazimierskie i dół do Kazimierza. Na ostatnim zjeździe poniosła mnie fantazja co skończyło się zejściem z roweru przez kierę przed grupą ludzi, która w popłochu aż wspinała się na ściany wąwozu, na szczęście nic się nie stało, ludzie okazali się wyjątkowo kulturalni i nawet mnie nie sklęli. Powrót tą samą drogą. Na zjeździe w Bochotnicy przy zamku snejk... Potem pierwszy podjazd wąwozem i z przodu zaczęło powietrze schodzić... Potem trzeba było podkręcić tempo żeby zdążyć pociąg. Dokręcane szczególnie na zjazdach, co prawie się skończyło grubą glebą, kiedy przy ponad 50km/h wpadłem w koleinę i trochę mną pomiotało, wtedy zresztą chyba też vmax był. Udało nam się dojechać na dworzec ze sporą rezerwą czasową. W pociągu nie mogło zabraknąć specyficznego klimatu kanciapy w ostatnim wagonie, którego zabrakło rano :P I w obydwie strony jechał z nami RL, tylko w drodze powrotnej wbili się w Nałęczowie.