Noga podawała, pogoda sprzyjała. Trasa jakaś łatwiejsza niż zwykle, w drugą stronę, łatwiejsze podbiegi. Bala nie startował. 6 w open dojechałem. Nie obyło się bez pomyłki w wynikach dzięki czemu Paweł otrzymał pucharek za trzecie miejsce mimo tego, że próbował wyjaśnić pomyłkę.
Lublin-Zemborzyce-Prawiedniki-Żabia Wola-Bychawka-Osmolice-Pszczela Wola-Prawiedniki-Zemborzyce-Lublin W końcu coś pojeżdżone. Wymieniłem po raz kolejny baterie w pulsometrze tak na wszelki wypadek przed odesłaniem na gwarancję i okazało się, że znowu działa:)
Ujeżdżanie trasy na globusie pod cross-country. Ekipa LKKG w składzie: Sabina, Misiek, Soyer i Drabina. Trasa inna od poprzednich w wąwozie, dłuższa, więcej podjazdów i zjazdów.
Pętla przez Lipniak, Kozubszczyznę, Motycz. Jednak nie jest tak najgorzej z tą moją formą. Nawet po dniu pracy od 7 do 18 nie byłem jakoś szczególnie zmęczony i dawało radę robić podjazdy na stojąco utrzymując prędkość w granicach 35-40km/h. W Lublinie trafiłem na jakiegoś wieśniaka w busie (rejestracja LUB i skrzynki na pace), jadąc prosto przez rondo użył lewego kierunkowskazu w momencie gdy minął zjazd w prawo... Po zjechaniu z ronda nie jechał więcej jak 30km/h to pocisnąłem go lewym pasem. Chyba taki byłem podniecony faktem, że wyprzedziłem samochód, że podjeżdżając pod schodki przy bloku koło ześliznęło mi się z podjazdu dla wózków, odbiłem się od ostatniego schodka i wyrzuciło mnie z powrotem na dół schodów. O dziwo ustałem ten lot tylko rower z impetem uderzył mnie w kolano. Całe szczęście, że mam starą dobrą ramę cro-mo bo jak by był carbon to z pewnością by się rozsypał na drobne kawałeczki :D. A tak to nawet koła się nie skrzywiły, tylko ciśnienie z tyłu spadło z 6,5 barów do 1.5 bara i nawet dętka nie poszła. Dresy z osiedla też mieli niezły ubaw mimo tego, że nie widzieli samej gleby tylko słyszeli łomot jak rower wali w blaszany podjazd. Zresztą sąsiad który oglądał całe zdarzenie z balkonu pewnie też. Jeszcze pedałem utrąciłem kawałek elewacji bloku. Tylko jutro pewnie będę mieć problem z poruszaniem się...
Wieczorna przejażdżka z Arturem. Pierwsze 3 kilometry nabiłem jeżdżąc w kółko po parkingu z prędkością 3km/h, okazało się że Artur i tak mnie nie zauważył na miejscu ustawki a ja jego i pojechał do mnie do domu... Jak już wszystko było jak należy to dochodziła 20 i zaczęło się już ściemniać. Pojechaliśmy do Starego Gaju. na początku lajtowo, potem błoto, najlepszym wyjściem było odbicie nad zalew. Nad zalewem okazało się, że jednak nie był to do końca dobry pomysł. Zrobiliśmy kółko od strony Mariny. W lesie ciemno i na początku błoto. Ja miałem mrugającą lampkę, a Artur na batmana. Jak trafiliśmy w suchą ścieżkę to poniżej 25 nie schodziło mimo tego, że jazda na pamięć. Spotkaliśmy jeszcze Karole, potem powrót ścieżką, slalom pomiędzy batmanami przy 40km/h.
Ze znajomymi z LO, a mianowicie Pauliną, Maćkiem i Mariuszem. Jakoś musiałem mieć lepszy humor bo pożyczyłem Bianchi Mariuszowi. W powrotnej drodze wielka ucieczka przed złowieszczą chmurą.