No i zrobiła się prawdziwa zima... Cały trening rzeźbienie przez zaspy, raz lepiej raz gorzej. W lesie całkiem niezła zabawa. Ekipa co raz się zmieniała. Z Lublina wyjechaliśmy w 6 osób, nad zalewem dojechali Bartek z Kazą, potem jeszcze jakiś typ, w końcu Kaza się odłączył, potem Bartek z młodymi, ale za to prezes łubudubu się napatoczył :P No i z atrakcji to Paweł łańcuch zerwał znowu :P
Taki terenowy standard w dosyć licznej ekipie. Dopóki nie dojechaliśmy do górek czechowskich to elegancko było. Tam spadłem ze skarpy, a potem w powrocie jeszcze przy garażach przy Pagi z pół metrowego murka :P Dystans na oko, licznik coś nie działał, a endomondo pod koniec też coś zwariowało.
Nawaliło śniegu przez noc i wyszło na jeżdżenie w terenie. Chwilę przed 3 wróciłem z inwentaryzacji i ledwo się zwlokłem z łóżka. Przez niedospanie ciągle koła mi uciekały i albo kończyło się to popisowym driftem albo lądowaniem na nogach :P Błotnik też stwierdził, że ma dość i złamał się w pół... Jakoś w tym sezonie ekipa na treningach dopisuje :)
Dawno już na rowerze nie siedziałem, przyjemnie znowu pokręcić :) Dziś wyjątkowo z pod stacji, chyba w 15 osób ruszyliśmy. Kawałek za Lublinem Paweł zgubił łańcuch i trochę ekipa się przerzedziła, ktoś tam wrócił, a majdanom nie chciało się czekać :P Ładne słońce, wiatr tylko trochę za mocny. Błotniki przymocowane na zipy i powertape zdały egzamin elegancko, tylko od czasu do czasu grały techno :D
W 8 osób. Jakoś wyjątkowo dobrze się jechało :) W pewnym momencie aż trochę mnie poniosło i złożyłem się w zakręt jak w moto gp i skończyło się dziurą w norfłejah i zdartą dupą i łokciem...
W 7 osobowej ekipie już standardowo zalew, gaj i górki. Tomek nad zalewem zaliczył glebę i coś z ręką zrobił to resztę tym razem bez niego. Jakaś stopniowa eliminacja następuje z kolejnymi treningami...
W 9 osobowej ekipie. Najpierw do gaju, tam Hubert łamie, czy wybija palec i zostaje 8 osób. Potem pump track i na górki. Atrakcje w postaci biegającego wilczura i zjazd Olki na plecach ze skarpy :P Potem jeszcze rundka przez miasto. Dystans na pałe, bateria w liczniku padła.
Najpierw zaspałem, potem okazało się, że dętka która wczoraj założyłem jest jakaś lewa i rower stoi na kapciu... Zanim posklejałem jakąś dziurawą to już stwierdziłem, że nie ma co lecieć do chłopaków na górki i pokręciłem trochę po gaju. Tętno maksymalne osiągnięte skacząc w miejscu w kółko :D
Trening w wyjątkowo licznej ekipie, chwilami chyba w 10 osób jechaliśmy. Dwa kółka w koło zlewu, potem stary gaj. Miały być jeszcze gc, ale na porębie dobiłem w krawężnik i snejk mnie ugryzł...