Z Kamilami i Żwirkiem. Najpierw na górki czechowskie, tam ja uprawiałem gleboznawstwo, a młody dendrologię. Potem ruszyliśmy na Janowską przez gaj. Pump track jest kozak! Młody zaliczył jeszcze lot na racingu. No i po drodze do domu jeszcze przejazd nową ścieżką przez Porębę i na myjkę.
Nikt pod sklep nie przyjechał więc pojechałem sam do lasu. Na pierwszym zjeździe w gaju mijam Karpika i w tym momencie zablokowało mi tylne koło. Przerzutka w szprychach. a hak prostopadle do ramy :P
Rano zaspałem na trening o którym zresztą sam napisałem na fb :P Pojechałem sam nad zalew. Jakoś nie było weny i czasu do męczenia się non stop po tych samych zjazdach i podjazdach. Do tego wysokie tętno. Praktycznie tylko przejechałem w te i nazad. Ale przetestowane nowe ochraniacze na buty i bluzokurtka :)
Licznik przestał działać, także dystans na łoko. Ustawiliśmy się na hardkorowej pakierni z Pawłem i Kamilem na ranną jazdę w lesie. Rano jak to zwykle bywa nie dało rady zwlec się z łóżka o czasie i była drobna korekta w czasie ;) Na końcowym pod lasem pojawił się tylko Kamil i to ze skuwaczem w jednej ręce a kawałkiem łańcucha w drugiej :D Wielki podziw we mnie wzbudził wkładając ręcami wypadnięty sworzeń, kozak jeden... I pojechali my we dwóch w teren. Najpierw pętla po gaju, potem nad zalewem trochę pokatowane podjazdy. Po powrocie znalazłem przyczynę niedziałającego licznika. Wybudowanie pod sensor wyższego stelaża z zapałek nic nie wskórało, po przełożeniu drugiego licznika nadal nie działało. Naderwali się kabel! Tymczasowo założyłem nówkę sztukę, a stary poczeka do soboty na lutowanie. Ale na baterii przynajmniej zaoszczędziłem :D
Z Kuczym i Pawłem zabawa na górkach, potem poligon, dołączyli łubudubu i Olek, powrót w las na chwilę i w miasto poćwiczyć na schodach. Potem na zamek, przez saski park, przez przejazd przez drogę zostałem z tyłu, potem próbowałem nadgonić, zaskoczyły mnie mokre liście i zaliczyłem pięknego szlifa centralnie przed jakąś spacerującą parą :P Szybko się pozbierałem i myślałem, że wszystko ok. Pod zamkiem zaczęło mi się robić ciepło w miejscu szlifa i wiedziałem, że w domu będzie niespodzianka :P Dupa zdarta i obita...
Kręcenie superprodukcji nad zalewem. Były liczne atrakcje w postaci dalekich lotów, pogiętych haków, pakowanie na hardkorowej pakierni, spotkanie z międzynarodową drużyną trenejra. Połowa dystansu natłuczona w poszukiwaniu zagubionego Lesia.
Ostatni wyścig w sezonie. Już przejechany zimówką. Na starcie nie mogłem się wpiąć w pedały jak to w zwyczaju mają 505tki i zostałem z tyłu. Plan był gonić za Żwirkiem ale ten się zaciął i poszedł do przodu po krzakach. Tłum ludzi na starcie chyba jeden z większych na tegorocznym GP, jednak na drugim okrążeniu już wszystko się rozjechało i cały wyścig jechałem tylko z Bartkiem S. Raz ja z przodu, raz on. Przed wjazdem na finałowe kółko Bartkowi strzelił napęd i korzystając z okazji depnąłem w pedały. Mój atak spodobał się pewnemu wyrośniętemu malamutowi, który ruszył za mną w pogoń. Wielka bestia narobiła mi stracha i musiałem depnąć w korby. Dzięki tej akcji dogoniłem Bartka B. i już do końca jechałem za nim, ewentualnie między nami wbiegał malamut, który trzymał się z nami do końca wyścigu :D Na bieżni chciałem jeszcze zaatakować, ale nie dość, że za mała odległość do mety została to przy sprincie wypięła mi się noga z pedała. Ale cel wyjazdu osiągnięty. Drugie miejsce w generalce jest, toster jest, koszulka do roboty i pucharek na którego musiałem jeszcze półkę obniżyć żeby się zmieścił :P