Miałem pojechać do Nałęczowa szlakiem pieszym, wyszło że dojechałem do Puław. W Nałęczowie jeden podjazd po trasie XC Langa i stwierdziłem że nie dam rady więcej;p, a i tak nie wiedziałem jak dokładnie trasa leci. Do Kazimierza też mniej więcej pieszym szlakiem, kilka razy zgubiony. W Kazimierzu zahaczyłem o ścieżkę dydaktyczną przez wąwóz korzeniowy. Potem zjazd po bruku, wizyta w spożywczaku i odpoczynek na murku nad Wisłą. Sądziłem, że na takim dniu w środku tygodnia, na początku września, będzie w miarę spokojnie u "Kazika" jednak trafiłem na kilka wycieczek szkolnych i emerytów. Po chwili odpoczynku do Puław pieszymi szlakami. Trafiłem na zarośnięte pole jesiennych malin które mnie na chwilę zatrzymało;). Potem wizyta w ruinach zamku w Bochotnicy, tam najlepszy zjazd na trasie. Chwila zastanowienia nad wyborem szlaku, czarny czy niebieski. Wybrałem niebieski, czyli jak się okazało nudniejsza wersję. W końcu i tak go zgubiłem gdzieś na polach, tylko tyle pocieszenia, że trafiłem, na ciekawą drogę gdzie co kilkaset metrów stała wieża strażnicza. Udało mi się dotrzeć w Puławach na pociąg tanich linii kolejowych (jak się później okazało nie wyszło wcale tanio...). Zadowolony poszedłem na peron z biletem za jedyne 8zł. Wsiadłem do pociągu, myślę sobie coś długi skład jak na tanie linie kolejowe. Przychodzi konduktor w garniturze, coś za elegancki. W ogóle coś nie pasuje do tanich linii bo i przedziały i czysto, nie ma kanciapy w ostatnim wagonie tylko ciasny przedsionek i kibel. Konduktor sprawdza bilet i stwierdza, że to nie jest bilet do jego pociągu. Okazało się, że wsiadłem do intercity... Konduktor mówi, że bilet za sam rower kosztuje 9zł, w sumie by wyszło 23zł.. Oczywiście tyle nie mam, zabrał bilet kazał czekać. Pociąg jedzie, facet nie przychodzi. Na stacji w Nałęczowie pociąg się zatrzymuje i przez myśl mi przechodzi żeby spie@#$%^. Jednak zostałem. W Stasinie wraca konduktor. Pyta się mnie ile kasy nazbierałem. Wygrzebałem 17zł w drobniakach. Poinformował mnie jeszcze o mandacie w wysokości 90zł, wziął te 17 blach i odszedł wspominając jeszcze, że cała sprawa ma zostać między nami (może nie czyta bikestat ;p). No cóż...dobrze że skończyło się na 17zł i miałem przy sobie w ogóle jakieś drobne.
Trochę zdjęć z trasy: pomnik w Radawcu pomnik poświęcony ofiarom II wojny światowej w Rąblowie wąwóz korzeniowy w Kazimierzu Dolnym widok na Bochotnicę, obok ruiny zamku z XVI wieku ruiny zamku w Bochotnicy tajemnicza roślina plantacja róż pomnik poświęcony ofiarom zbrodni hitlerowskich w Zbędowicach porzucony rower strażnica
Ustawka z forum. Pod lkj przyjechało 13 osób. W takim składzie dojechaliśmy nad zalew, tam nasz peletonik podzielił się, a mianowicie odpadły 4 osoby, chociaż to było już ustalone na początku wycieczki. Trasa wiodła przez las Dąbrowa, Mętów (tam obejrzenie miejsca na przyszłe ognisko), Żabią Wolę, Pszczelą Wolę, Osmolice, Krężnicę Jarą, Tereszyn i powrót do Lublina przez Stasin. Po Mazovi nie do końca posprzątane, w okolicach Mętowa pełno strzałek i taśm. Błoto już trochę przeschło ale nie obędzie się bez umycia roweru przed sobotnim wyjazdem do Chełma. Cały czas jakoś szczęśliwie omijały nas zlewy. A i klocki hamulcowe accenta nawet działają :D
Myślałem, że już gorszej porażki nie będzie jak w Nałęczowie. Start, przynajmniej pierwsze 500m jak z bajki. W końcu nie jechałem z ostatniego sektora. Bartek stał zaraz za mną, za chwile mnie wyprzedził, usiadłem mu na koło i wysunęliśmy się na sam początek sektora. Nagle osoba która jechała z prawej strony odbiła w lewo i zderzyła się z Bartkiem, co skończyło się szlifem przy prędkości ponad 50km/h. Przyhamowałem, ludzie zaczęli skręcać w lewo, jak dotąd byłem przekonany, że trasa ma iść prosto do szosy, a nie ścieżką wzdłuż zalewu. No nic, pewnie nie zauważyłem strzałki. Jeszcze przed startem speaker mówił, że trasa idzie w przeciwnym kierunku niż w tamtym roku. Po chwili wpadliśmy na rodzinki jadące hobby. Ile to się nie nakląłem jak można puścić mega/giga na ten sam odcinek trasy co hobby i to na samym początku. Dojechaliśmy do lasu i nagle ktoś zawraca i mówi, że źle jedziemy. Czyli jednak trasa idzie tak jak miała iść. No to ładnie. Duża część feralnego sektora zawróciła na start, a ja stwierdziłem że jak już zapłaciłem te 50 zł to chociaż hobby przejadę. W lesie chłopaczek przy trasie krzycz, że jak pojedziemy prosto to dojedziemy do trasy. Trafiliśmy na właściwą drogę, popytałem kilka osób, okazało się że trafiliśmy na 6 sektor. Już nie było po co gonić i postanowiłem sobie dokończyć rekreacyjnie. Maraton oczywiście jak to w tym roku bywa musiał być błotnisty.No i jak to bywa niektórzy jeżdżą po błocie lepiej inni gorzej. Byłem świadkiem takiej sytuacji. Koło siebie jechało dwie osoby. Jedna z nich straciła równowagę i aby uchronić się przed upadkiem złapała się osoby przejeżdżającej obok:D. Dialog tych osób wyglądał tak: -Co ty ch** jeden, k*** sie mnie łapiesz!!?? -A co jakbym się nie złapał to bym się wyje***, miałem się niby wyje***? -Tak, k***, miałeś się wy**** Nagrody fair play by pan nie dostał. Przed starym gajem dogoniłem Sebastiana, potem zaraz za bufetem w Zemborzycach spotkałem jeszcze Michała i Grześka. Michał zerwał łańcuch, a Grzesiek chyba tylko czekał czy przypadkiem nie będzie go musiał go dalej holować. Po drodze zresztą co chwila ktoś siedział przy trasie i albo machał zerwanym łańcuchem albo zmieniał dętkę. Już się zupełnie zniechęciłem do maratonów i dosyć mam turlania się w błocie. Po 4 startach już mam dosyć, rower ledwo zipie, a pieniędzy i tak nie mam na starty. Zresztą w XC lepiej mi idzie :P.
Około południa pojechałem do lasu przetestować prowizorkę z hamulcami, czyli jeden klocek metaliczny a drugi żywiczno-metaliczny. W lesie spotkałem Kamila, chwile pogadane, potem zrobiłem kilka mocniejszych przyspieszeń i zahaczyłem jeszcze o sklep rowerowy.
Wieczorem miała być ustawka z forum i objazd Mazovi. Wycieczka odbyła się w składzie: Artur, Bartek, Kamil i ja. Z forum nikt nie przyjechał, a nasza trasa tradycyjnie w niewielkim stopniu pokryła się z planowaną trasą maratonu:P. Ale przynajmniej było bardzo wesoło. Na początku drobne komplikacje. Start opóźnił się o ponad pół godziny, Bartek utknął w korku jak wracał ze Strzeszkowic, w całym zamieszaniu zapomniał koszulki rowerowej i żeby nie płakał dałem mu swoją i sam pojechałem w podkoszulku. Od razu ucieszył go zapach mojego ciuchu bijącego wonią potu i walki, a także deszczem i wodą z asfaltu bo w niej mnie zlało w niedziele;p. W końcu nie randkę jechałem tylko w las:D. Poza tym pierwsza jazda w nowych rękawiczkach. Jak na razie reklama body geometry specializeda do mnie przemawia.
Pojechałem na wieś na 92 urodziny dziadka. Uznałem, że nie będzie padać i wypakowałem kurtkę z plecaka. No i przed Poniatową ostro luneło, na szczęście po deszczu słońce mocniej przygrzało i jak dojechałem do Opola Lubelskiego to już byłem praktycznie suchy, tylko z pod kół chlapało. Trasa prowadziła przez: Konopnicę, Radawiec, Bełżyce, Poniatową, Opole Lubelskie, Wrzelowiec na Wólkę Kolczyńską. Całą drogę strasznie wiało, jeszcze gorzej niż przy wczorajszym powrocie z Kazimierza, a i nogi po wczorajszym dniu jeszcze zmęczone. Powrót już z rodzicami w aucie.
No to chyba pobiłem swój rekord w liczbie kilometrów przejechanych po błocie w jeden dzień. Było ciężko, a to przez to iż stwierdziłem, że na pewno nie będzie tyle błota, że nie poradzę sobie na ściganckich geaxach. No i oczywiście się myliłem i wszystkie odcinki terenowe miałem w stylu "you can dance". Zaliczyłem dwie gleby, pierwsza na zjeździe przed Rąblowem w wąwozie. Ktoś za mną krzyczał: dawaj! wyprzedzaj go!(przede mną jechał jakiś koleś, fakt że trochę za wolno), no i wyprzedziłem, po chwili przednie koło wpadło w poślizg, zahaczyłem o ścianę wąwozu, obróciło mnie o 180 stopni i dalej pojechałem kilka metrów na plechach. Udało mi się jakoś szybko pozbierać i pojechałem dalej. Po wjechaniu na asfalt udało mi się dogonić tych co mnie wyprzedzili przy upadku i wyprzedzać dalej, trzymałem się tak w całkiem mocnej grupce aż do zjazdu w wąskim wąwozie za Kazimierzem. Co prawda tam nie było jakoś za specjalnie ślisko i starałem się już bardziej uważać, ale na dole po wjeździe na łąki rower zaczął mi latać z jednej strony drogi na drugą i nie ustałem. Potłukłem sobie tyłek tak, że już później odpuściłem sobie większe ciśnienie. I jechałem sobie do mety swoim tempem uważając tylko żeby nie zaliczyć kolejnej wywrotki, udało mi się wyprzedzić jeszcze całkiem sporo osób z medio, a na podjeździe w Wąwolnicy dogoniłem niedobitków z mini. Na polach za Starym gajem straszny "dżem", dużo osób stało przy trasie i próbowało wydłubać błoto z opon bo były tak obklejone że nie obracały się w ramie. Moje o dziwo dobrze sobie radziły w tej mazi, pewnie dlatego że mają znikoma ilość bieżnika. Na finiszu jeszcze udało mi się wyprzedzić jedną osobę dzięki czemu poprawiłem zeszłoroczny wynik o jedno miejsce kończąc na 95 pozycji:). Po maratonie poczekałem cierpliwie w kolejce do myjki, nie narażając się jak niektórzy do stania po kolana w zimnej rzece. W moim odczuciu organizacja skandii jest z roku na rok słabsza. W pierwszym roku faktycznie musiało być wszystko bez większych wpadek żeby przyciągnąć klientele, tylko nie rozumiem dlaczego ten poziom nie został utrzymany. Nie wiem dlaczego rejestracja nie odbywa się u jednej osoby, jak to jest na mazovi, tylko trzeba stać w trzech kolejkach. Kolejna sprawa że przy rejestracji jedna osoba mówi, że trzeba koniecznie coś zrobić (aktywacja chipa) a druga mówi, że nie trzeba. Tak samo nie wiem po co na stronie internetowej jest rejestracja jak w biurze trzeba wypełniać świstek, a długopisu też nie chcą dać. Nawet nie mieli potwierdzenia, że zapłaciłem trzy tygodnie przed maratonem. Pani stwierdziła, że pewnie jeszcze nie doszło ale jakoś się obyło bez większych problemów. Rower na maratonie za wyjątkiem opon spisywał się całkiem nieźle. Z tyłu przełożenia elegancko wchodziły, przód po zaklejeniu błotem po pewnym czasie odmówił posłuszeństwa ale jakoś to mi nie przeszkadzało. Hamulce bezproblemowo działały, tylko usyfione tarcze strasznie dzwoniły ale przynajmniej było słychać z daleka, że jadę :D. Amor za to do rozbiórki, nażarł się błota i już nawet nie chce się ugiąć za bardzo. Najgorsza strata po maratonie to to, że zgubiłem moje wysłużone okulary :(
Ustawka z forum.rowerowylublin.org. Na tamę przybyło chyba z 15 osób. Lista startowa miała być zamknięta o 16 ale czekaliśmy jeszcze kilkanaście minut na grupkę jadącą z pod LKJ. Po kilku kilometrach po lesie zostało 8 osób, w Prawiednikach odpadły kolejne dwie. W Zemborzycach przy torach spotkaliśmy pomysłodawce ustawki który zgubił się na początku i czekał na resztę w tym miejscu. Przed Starym Gajem przerwa pod wiejskim sklepem, niektórzy jak rasowi sportowcy spalili papierosa i wypili po browarze (ale najlepszym, "Lubelskie":D). Najlepszy podczas całej wycieczki był Paweł który zaliczał większość głębokich kałuż, tak że pod koniec już można się było tylko domyślać jakiego koloru ma rower :). Trasa wyszła znacząco inaczej niż podczas poprzedniego objazdu. Zgadzały się jedynie fragmenty przed samymi Prawiednikami i po polach w okolicy Osmolic i Krężnicy, choć i tak nie zupełnie ;p. Wygląda na to, że będą dwie przeprawy przez rzekę. Pierwsza w Prawiednikach przez wąską kładkę zbudowaną z dwóch desek która kończy się przed dotarciem do brzegu, tą sobie darowaliśmy. Druga przed lasem w Nowinach w totalnych krzakach, przejście przez rzeczkę wygląda tak, że leży kilka ściętych gałęzi. Jak te przejścia przez rzekę będą takie jak są w tym momencie to jak ktoś będzie jechać z ostatniego sektora to może się spodziewać długieeeeegooo stania w kolejce ;p.
Pokoncertowa ustawka z Bartkiem. Najpierw miałem w planach pojechać do Kazimierza ale nie udało się wstać o świcie. W tamtą stronę przez Lipniak i Wojciechów. Powrót w większości nałęczowską, końcówka przez Lipniak.